Nie ukrywam, do wywołania zdjęć zabierałam się parę lat. Ich ilość była przytłaczająca, w rzędach tysięcy, a ilość decyzji do podjęcia w związku z nimi paraliżująca – mimo doświadczenia, ale co innego zdjęcia dla klientów, co do których jestem zobligowana do oddania w konkretnym terminie, a co innego moje, nad którymi mogę się głowić w nieskończoność. Standardowe procedury nagle się znacznie komplikowały.
Po pierwsze – wybieranie które wybrać spośród 10 niemal identycznych ujęć różniących się jedynie drgnięciem kącika ust.
Po drugie – obróbka polegająca na głowieniu się czy przesunąć 10 suwaczków pół milimetra w jedną, czy w drugą.
Po trzecie – uzgodnienie wymiarów zdjęć robionych na przestrzeni kilku lat kilkoma sprzętami, tak, żeby po wywołaniu przykładowo proporcji 9:16 w wymiarach 10×15, nie okazało się, że brakuje kluczowych elementów typu połowa głowy.
Po czwarte – wybór albumów i ułożenia w nich zdjęć.
Do tego moje perfekcjonistyczne zapędy, bo wiadomo, muszą być idealne i przemyślane do granic możliwości – w skrócie prokrastynacja i wstyd, że jaki ze mnie fotograf, skoro własnych zdjęć nie jestem w stanie ogarnąć. Aż w końcu doszłam do wniosku, że nie wytrzymam i koniec tego, muszę wykorzystać wolniejszy wakacyjny czas i ogarnąć to wszystko, w myśl zasady done is better than perfect. Tak też zrobiłam, rozłożyłam to na dłuższy czas – najlepiej trzymać się taktyki typu jeden folder na jeden dzień, a w tle muzyczka. Jak już się człowiek wkręci to idzie hurtowo.
Czym prędzej dzielę się wskazówkami na przyszłość:
- Na etapie robienia zdjęć – każdy telefon i każdy aparat powinny mieć ustawione zbliżone proporcje wymiarów dostosowane do wymiarów, które chcemy wywołać – aktualnie mam na telefonie ustawioną proporcję 3:4 i to najbardziej odpowiada mi do wywoływania standardowego wymiaru 10×15, bo najmniej jest do ucięcia, z kolei na aparacie pełnoklatkowym z góry jest zagwarantowana proporcja 2:3, która pokrywa się z wymiarem 10×15.
Proporcją charakterystyczną dla telefonów jest 9:16, bo to wymiary typowo kinowe – odpowiadają zarówno wymiarom filmów, jak i monitorów, więc o ile nadają się do oglądania w wersji cyfrowej, tak do wywoływania już mniej.
*Tak dla ścisłości – proporcje to stosunek liczby pikseli w poziomie do liczby pikseli w pionie. Przykładowo – 16:9 oznacza, że na każde 16 pikseli w rozdzielczości poziomej przypada 9 pikseli w pionowej.
- Głowienie się, które ujęcie wybrać, skraca się wraz z ilością przejrzanych zdjęć. W przypadku wielkich rozterek proces przyśpiesza opinia drugiej osoby.
- Obróbka to też kwestia wprawy, z czasem intuicyjnie wie się, że to jest to.
- Obrobione zdjęcia wybrane do wywołania zapisuję w osobnym folderze i tam je zostawiam – na wypadek, gdybym potrzebowała dodatkowych kopii. Oryginały również zostawiam, gdybym chciała kiedyś kombinować inną z inną obróbką.
- Wymiary wywoływanych zdjęć to już kwestia indywidualna – ja cenię sobie standardowe 10×15, łatwo jest nimi operować w albumach służących do wyklejania.
- Zawsze warto wywoływać po kilka egzemplarzy dla rodziny i znajomych – na zapas na prezenty nadają się idealnie.
- Albumy najlepiej dedykować osobno dla dłuższych wyjazdów, osobno na pojedyncze zdjęcia z przestrzeni całego danego roku i ewentualnie osobne na konkretne kategorie – tutaj wyobraźnia nie zna granic np. kulinaria z zestawieniem wspomnień najlepszego jedzenia ułożonego chronologicznie.
Polecam zmierzyć się z tym wyzwaniem, bo daje to ogromną radość i satysfakcję, a raz przeprowadzony proces znacznie ułatwia kolejne. Najważniejsza jest regularność i dystans do perfekcjonizmu. Niech to głośno wybrzmi, jeśli perfekcjonizm hamuje działania to zdecydowanie trzeba sobie powtarzać – done is better than perfect.
Trzymajcie się wiatru,
Lila